czwartek, 23 marca 2017



 

Będąc młodą i biedną studentką podróżowanie po świecie nie jest prostą sprawą. Młodość może i temu sprzyja, jednak zawartość studenckiego portfela już zdecydowanie nie. Dlatego kiedy widzę ofertę przejazdu w obie strony (Kraków-Budapeszt, Budapeszt-Kraków) zaledwie za 10 złoty... Rezerwuję. A przedtem dzwonię do przyjaciółki.






Jak ma się 2 dni na jedną z europejskich stolic podstawą jest dobre rozeznanie i plan wycieczki. Bez niego można wysiąść na stacji  metra i  przesiąść  się  na autobus jadący nie w tą stronę, co trzeba. Można również zrobić dokładnie to samo posiadając skrupulatny, przygotowywany kilka dni przed wyjazdem plan podróży.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo efektem naszej pomyłki były niesamowite widoki wschodu słońca nad Dunajem. Przynajmniej przekonałam się, że potrafię docenić piękno nawet o 6 rano, z ciężką torbą na ramieniu i po sześciogodzinnej podróży. Ba, chce mi się też wyciągnąć aparat i uwiecznić taką panoramę, przypominającą ni mniej ni więcej jak tylko impresję Claude'a Moneta.










Muszę przyznać, że mimo tak pięknego krajobrazu, Budapeszt o poranku zrobił na mnie nie za duże wrażenie. Winą za to obarczam mimo wszystko długą podróż i niezbyt serdeczne oblicza ludzi w budapesztańskim metrze. Zaspana stolica dopiero budziła się do życia, a ja niesłusznie oceniłam ją zbyt szybko i przez pryzmat własnego zmęczenia.




Po  kilku  godzinach,  około  9  rano,  Budapeszt  wyglądał  już  dużo  bardziej  zachęcająco i optymistycznie. Głównie za sprawą słonecznej pogody, do której miałyśmy wyjątkowe szczęście.  Ku   mojemu   zaskoczeniu,   to   pozornie   szare i wymagające renowacji praktycznie na każdym kroku miasto, okazało  się  łączyć  w  sobie  elementy  nowojorskiej  aglomeracji (jednolite,  żółte,  stylowe taksówki) z monumentalnym dostojeństwem najpiękniejszych zabytków.  Poza tym nie mogłabym zapomnieć o fakcie, że stojąc  na  skąpanym w  słońcu  białym  moście Erzsebet hid, w głębi mojego umysłu zaczęły rozbrzmiewać dźwięki kompozycji "Another Day of Sun" z filmu La la land. Dzięki temu jednocześnie odwiedziłam nie tylko Nowy Jork, ale też upalne Los Angeles.




Plan zwiedzania Budapesztu łącznie z listą najważniejszych punktów na mapce tego miasta to materiał na oddzielny post, zresztą zapewne dość długi. Zdjęcia znajdujące się w tej notce, to jedynie próba oddania nastroju czy klimatu stolicy Węgier, który podlega mojej subiektywnej ( i jak widać, bardzo pozytywnej) ocenie.




Urok Budapesztu to bezapelacyjnie również przecudny, żółty tramwaj, część swojej trasy pokonujący wzdłuż Dunaju. Słynny  tramwaj  numer  2 zdecydowanie  zasługuje  na  zdjęcie w tym zestawieniu. Być tam i nie przejechać się nim to jak zobaczyć rynek w Krakowie i nie zauważyć wszechobecnych gołębi. Karygodne.




Kolejnym "żółtym" i obowiązkowym elementem jest zabytkowa linia metra wpisana na listę UNESCO. Nie wiem, co bardziej może oddawać klimat tego miasta niż trasa wzdłuż większości  najważniejszych  budowli  Budapesztu. Każda   stacja   to   jakiś   zabytek,   do   każdej  wchodzi  się i wychodzi schodami okrążonymi żółtymi, zdobionymi barierkami i na każdej znajdują się żółte, prostokątne kasowniki, a przy nich kontrolerzy dochowujący wszelkiej staranności w pilnowaniu skasowania wszystkich biletów, co do jednego. Co innego tramwaje, autobusy oraz pozostałe dwie linie metra. Przejeździłyśmy beztrosko całe dwa dni na gapę, przekonane, że nie można dostać w Budapeszcie kary i zachwycone faktem, iż nikt nas nie sprawdza. Po powrocie okazało się, że owszem, można dostać w Budapeszcie mandat za brak biletu... Ale głupi  ma  szczęście, jak  rzecze znane, staropolskie przysłowie.



Można po sześciogodzinnej, nocnej podróży, przejść pieszo całe miasto zaczynając o godzinie 9 rano i skończyć dzień o 2 w nocy stojąc pod Parlamentem, podziwiając mieniący się w światłach Budapesztu Dunaj  i zastanawiając się czy da się jeszcze radę dojść do hotelu czy może lepiej przenocować na Moście Łańcuchowym. Można.  I można być szczęśliwym.




Dla czarnego jak noc Dunaju, w którym odbijały się światła latarni, lokali i samochodów warto było poświęcić cenne godziny snu. Co więcej, widok ten wart jest także zakwasów, podkrążonych oczu i obolałego kręgosłupa. Cóż, starość nie radość. Dwadzieścia jeden lat to już nie piętnaście...Z takich  miejsc  niekoniecznie  chce   się   wracać  do  rzeczywistości.   Ma   się   ochotę   raczej   zatrzymać  czas. I podnieść temperaturę w nocy o kilka stopni. Jednak czy delikatny chłód może przeszkodzić w zachwycie nad takim widokiem?




Monet  zapomniał kiedyś w swojej twórczości o jednej bardzo ważnej rzeczy. Zapomniał namalować Budapeszt nocą. Wyręczyłabym go, gdybym umiała. Niestety, jego błędu nic już nie odwróci. Nawet ja.


1 komentarz:

  1. Budapeszt od samego początku mi się poodbał, przepiekne miasto <3

    OdpowiedzUsuń

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *